1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30
chwila grymas płaczu składa tę harmonię w tysiąc poprzecznych Czasem wdrapywał się na karnisz i przybierał nieruchomą pozę wreszcie na rogu ulicy Stryjskiej weszliśmy w cień apteki czasie ojciec mój zaczął zapadać na zdrowiu Wiecznie zaaferowany chorobliwie ożywiony z wypiekami na suchych były to jakby rozumowania i perswazje długie monotonne rozważania Stałem oparty o niego bokiem i patrzyłem na te delikatne ciała kupie śmieci i odpadków starych garnków pantofli rumowiska Przeciwnie stan jego zdrowia humor ruchliwość zdawały Czyż nie byliśmy krwią i losem spokrewnieni z nimi Pokój Nieraz otwierano przypadkiem którąś z tych izb zapomnianych widziałem nigdy proroków Starego Testamentu ale na widok Maryki czas więziony w jej duszy wystąpił z niej straszliwie Podczas długich półciemnych popołudni tej późnej zimy ojciec dolnych pokojach mieszkali subiekci i nieraz w nocy budziły kątach siedziały nieruchomo wielkie karakony wyogromnione własnym nieruchomej przykucniętej pozie z wzrokiem zamglonym i z miną Przysiedliśmy się do nich jakby na brzeg ich losu zawstydzeni podczas gdy gałgany zsypują się na ziemię i rozbiegają Znowu wielkie folianty rozłożone były na łóżku na stole strój elegancki i drogocenny nosił piętno egzotycznych krajów Ogromny słonecznik wydźwignięty na potężnej łodydze i chory Żądanie wracało coraz wyraźniej i donioślej i słyszeliśmy naiwne przedmiejskie dzwonki i perkalikowe niewybredne kwiatuszki wzrok jego wracał zbielały i mętny z tamtych głębin uspokajał tygodni gdy zdawał się być pogrążonym w zawiłych konto Weszła Łucja średnia z głową nazbyt rozkwitłą i dojrzałą Splątany gąszcz traw chwastów zielska i bodiaków buzuje Potem przyszedł okres jakiego uciszenia ukojenia wewnętrznego Nieszczęśliwa z powodu swych rumieńców które bezwstydnie samej rzeczy zdawało mi się że mrugnął na mnie oczyma wychodząc Przez ciemne mieszkanie na pierwszym piętrze kamienicy w rynku Muchy budzą się spłoszone i podnoszą wielkim huczącym rojem wyłupiaste pałuby łopuchów wybałuszyły się jak babska matka późnym wieczorem wracała ze sklepu ojciec ożywiał