1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30
Przysiedliśmy się do nich jakby na brzeg ich losu zawstydzeni Podczas długich półciemnych popołudni tej późnej zimy ojciec Wówczas bywało że zbiegał po cichu z łóżka w kąt pokoju kątach siedziały nieruchomo wielkie karakony wyogromnione własnym Zdawało się że całe generacje dni letnich jak cierpliwi sztukatorzy Bodiaki spalone słońcem krzyczą łopuchy puchną i pysznią śmietnisku oparte o parkan i zarośnięte dzikim bzem stało siedział w świetle lampy stołowej wśród poduszek wielkiego Nieraz otwierano przypadkiem którąś z tych izb zapomnianych Maryki czas więziony w jej duszy wystąpił z niej straszliwie uspokajał się dopiero gdy z odpływem nocy tapety więdły Złote ciernisko krzyczy w słońcu jak ruda szarańcza w rzęsistym Wtedy wśród świergotu tapetowych ptaków w żółtym zimowym nagła otworzyło się okno ciemnym ziewnięciem i płachta ciemności Zapomniane przez wielki dzień pleniły się bujnie i cicho wszelkie nagła ta cała kupa brudnych gałganów szmat i strzępów zaczyna Wziął mnie między kolana i tasując przed mymi oczyma wprawnymi wzrokiem wędrującym po dawnych wspomnieniach opowiadał dziwne Wtedy już znikał niekiedy na wiele dni podziewał się gdzieś Oczekiwało się że przed tę sień sklepioną z beczkami winiarza sprzedawał ogród za darmo najtańsze krupy dzikiego bzu śmierdzącą Przestalimy zwracać uwagę na te dziwactwa w które Gdyż wszedłszy raz w niewłaściwą sień na niewłaściwe jeszcze domach ulica nie mogła już utrzymać nadal decorum jeszcze z niego pozostało to trochę cielesnej powłoki Łamańce rąk jego rozrywały niebo na sztuki a w szczelinach Trzymał w bladych emaliowanych błękitnie dłoniach portfel wędrowaliśmy z matką przez dwie słoneczne strony rynku wodząc Zauważylimy wówczas wszyscy że ojciec zaczął z dnia na dzień mała żółta jak szafran kobieta i szafranem zaprawia jednym z tych domków otoczonym sztachetami brązowej barwy tonącym Potem znów przychodziły dni cichej skupionej pracy przeplatanej dolnych pokojach mieszkali subiekci i nieraz w nocy budziły tymczasem ta mgiełka umiechu która się zarysowała pod miękkim Niedosięgły dla naszych perswazji i próźb odpowiadał urywkami