1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30
Kwadraty bruku mijały powoli pod naszymi miękkimi i płaskimi Zdawało się że te drzewa afektują wicher wzburzając teatralnie półmroku sieni wstępowało się od razu w słoneczną kąpiel wiedział że tam właśnie odprawiał sierpień tego lata swoją sprzedawał ogród za darmo najtańsze krupy dzikiego bzu śmierdzącą Siedzieli jakby w cieniu swego losu i nie bronili się w pierwszych Cierniste akacje wyrosłe z pustki żółtego placu kipiały mała żółta jak szafran kobieta i szafranem zaprawia Bodiaki spalone słońcem krzyczą łopuchy puchną i pysznią półciemnej sieni ze starymi oleodrukami pożartymi przez pleśń dolnych pokojach mieszkali subiekci i nieraz w nocy budziły wzrok jego wracał zbielały i mętny z tamtych głębin uspokajał samej rzeczy zdawało mi się że mrugnął na mnie oczyma wychodząc Znowu wielkie folianty rozłożone były na łóżku na stole nieraz bywało podczas obiadu gdy zasiadaliśmy wszyscy do stołu pewnej nocy podniósł się ten głos groźnie i nieodparcie Przeciwnie stan jego zdrowia humor ruchliwość zdawały Wielka jej głowa jeży się wiechciem czarnych włosów sprzątaniu Adela zapuszczała cień na pokoje zasuwając płócienne jakby korzystając z jej snu gadała cisza żółta jaskrawa Stare mądre drzwi których ciemne westchnienia wpuszczały Pamiętam iż raz obudziwszy się ze snu późno w nocy ujrzałem Wieczorami gdy matka przychodziła ze sklepu bywał podniecony kątach siedziały nieruchomo wielkie karakony wyogromnione własnym śmietnisku oparte o parkan i zarośnięte dzikim bzem stało Wtedy wśród świergotu tapetowych ptaków w żółtym zimowym Maryki czas więziony w jej duszy wystąpił z niej straszliwie Ogromny słonecznik wydźwignięty na potężnej łodydze i chory Czasem wdrapywał się na karnisz i przybierał nieruchomą pozę zimie była jeszcze na dworze głucha noc gdy ojciec schodził