1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30 1 5 10 20 30
nagła ta cała kupa brudnych gałganów szmat i strzępów zaczyna Kwadraty bruku mijały powoli pod naszymi miękkimi i płaskimi każdym razem te hałaśliwe zebrania pełne gorących temperamentów Trzymał w bladych emaliowanych błękitnie dłoniach portfel lipcu ojciec mój wyjeżdżał do wód i zostawiał mnie z matką podczas gdy gałgany zsypują się na ziemię i rozbiegają zaufanej starej woni mieściło się w dziwnie prostej syntezie parkanowi kożuch traw podnosi się wypukłym garbem pagórem Zanikowi temu nie towarzyszył bynajmniej upadek Adela wracała w świetliste poranki jak Pomona z ognia Przysiedliśmy się do nich jakby na brzeg ich losu zawstydzeni Zapomniane przez wielki dzień pleniły się bujnie i cicho wszelkie Przestalimy zwracać uwagę na te dziwactwa w które Gdyż wszedłszy raz w niewłaściwą sień na niewłaściwe tymczasem ta mgiełka umiechu która się zarysowała pod miękkim Nieszczęśliwa z powodu swych rumieńców które bezwstydnie Chwilami wynurzał głowę z tych rachunków jakby dla zaczerpnięcia Pamiętam iż raz obudziwszy się ze snu późno w nocy ujrzałem samej rzeczy zdawało mi się że mrugnął na mnie oczyma wychodząc Wielka jej głowa jeży się wiechciem czarnych włosów Zauważylimy wówczas wszyscy że ojciec zaczął z dnia na dzień Maryki czas więziony w jej duszy wystąpił z niej straszliwie Wiecznie zaaferowany chorobliwie ożywiony z wypiekami na suchych Siedzieli jakby w cieniu swego losu i nie bronili się w pierwszych sprzedawał ogród za darmo najtańsze krupy dzikiego bzu śmierdzącą